Za każdym razem, kiedy wracam z
jakiegoś spotkania, albo lunchu, albo „branczu” (jak to się teraz fachowo po
polsku nazywa), ogarnia mnie przerażenie.. nie, to złe słowo.. raczej smutek i
przygnębienie. I współczucie.
Szczególnie kiedy patrzę na te dziewczyny,
kobiety zanurzone w tabelkach już od przeszło 10 lat... Bo czy to nie
przygnębiające i smutne, że ludzie przez całe życie robią to, czego nie lubią,
nienawidzą, albo co im już wychodzi bokiem? Wiem, że niektórzy nie mają wyjścia,
fizycznie, materialnie, ale Ci, co je jednak mają? Weź się w garść, podejmij
męska samozwańczą decyzję i.. rób to, na co naprawdę zasługujesz, co przyniesie
Ci satysfakcję i spełnienie. Ja nie chcę
obudzić się po czterdziestce i zdać sobie sprawę z tego, że.. właśnie, jest
taka piosenka, o biznesmenie, który jedzie na wakacje w ciepłe kraje, i napaja
się słońcem, niby odpoczywając od całego tego złego świata (wątpię, ze wyłączył
swego iPhone’a i nie sprawdził outlook’a przed położeniem placka na plaży). No
więc ten biznesmen, tak sobie wegetując, spotkał rybaka, który łowił rybki do
południa stwierdzając, że już wystarczy. Biznesmen-kapitalista dzielnie
obserwując go dzień po dniu w końcu nie wytrzymał i pyta: czemu pan łowi te
ryby do południa, przejada, co sprzeda, a na drugi dzień robi to samo? Czy nie
lepiej byłoby łowić cały dzień, trochę odłożyć, na nową łódź może, potem
założyć firmę, kogoś zatrudnić do pomocy.. dzięki temu sprzedawać więcej i
więcej zarabiać...? Rybak na to: a po co? Na co kapitalista: żeby... móc potem
odpoczywać w ciepłych krajach! Rybak: „tak? A co ja teraz robię?”
Ja nie chcę się obudzić po
czterdziestce i zdać sobie sprawę z tego, że moje życie było takie puste i
pozbawione sensu. Przez 11 i pół miesiąca dziobać, żeby wreszcie po tych wszystkich całorocznych nie mających konstruktywnych podstaw stresach móc sobie pozwolić na wypoczynek. Oczywiście, są ludzie, którzy świata poza korporacją nie widzą, których out-of-office wyraźnie podkreśla: "W dniach bla-bla-bla przebywam na urlopie z dostępem do poczty" - o nich za chwilę. Ale co tu widzieć? Jaki jest sens takiej pracy, od której nawet w domu odpocząć nie możesz? Tabelki? Cyferki?
A może pitche? Majgad! Ja sensu głębokiego w tym nie widzę.
Żyjemy w świecie, w którym
pieniądz zrównał się z czasem i zyskał władzę nad całym tym światkiem
konsumpcyjnym. Już nawet zdrowie przestało mieć znaczenie, ludzie chodzą w
półśnie nie wiedząc już, dlaczego właściwie robią to, co robią. Myślę, że
zatracili sens, życia, akceptując, że tak już musi być i basta! Są 2 typy tych
smutoludzi. Pierwsi - przeginający karierowicze z klapkami na oczach,
dupowłazy, hipokryci, którym wydaje się, że jak będą udawać, że grają fair, to
szybko awansują i znajdą się na samej górze. Ślęczą nad tym kompem po nocach,
jak tylko odwalą swoje i położą dzieci spać. Żona już dawno śpi, wykończona po
całym dniu z ich ukochanym maleństwem, którego niby nie mógł się doczekać,
którego niby kocha nad życie, którego widzi głównie słodko pochrapującego przy
piersi mamy. Ale one „karierowice” też nie są lepsze: mają średnio po
trzydzieści parę lat, o dzieciach to już mowy nie ma. Jak mówisz, że chcesz
wolne, bo dziecko idzie do pierwszej klasy, to kręcenia nosem końca nie widać!
Ale pozwala, bo przecież jest super-szefem! Przecież jej celem życiowym jest
być
super-elastycznym-łatwo-się-do-zmian-dostosowującym-otwartym-i-tolerancyjnym-menedżerem.
Przecież oni wszyscy na górze tak mają, to czemu ona ma do tego nie dążyć?
To smutne. Ludzie siwieją w
wieku trzydziestu lat (ba! nawet i wcześniej) żartując, że to pamiątki z czasów
ich rozkwitu w branży. Siedzą po nocach, zawalają weekendy, nie korzystając
zupełnie z życia. Czy oni mają jakichś znajomych poza Pracą? Praca to ich
przyjaciel, mantra, budda, cel życiowy. Siedzą po nocach, bo zadania są na
wczoraj, a nie potrafią powiedzieć nie. A przecież prawdziwy menedżer musi być
asertywny! – pamiętam to jeszcze z „Podstaw przedsiębiorczości” – hipokryci. I
tak pracują rok, dwa, pięć, dziesięć.... a totalnie wypalonych zabiera do
szpitala karetka. A najlepsze jest w tym wszystkim to, że nikogo to nie
obchodzi. Bo to pionki na strukturalnej planszy - rzadko któremu uda się odskoczyć jak konik, mimo, że służą wiernie jak laufer. I nie ważne czy pracujesz pół roku, czy 20 lat, czy 8
godzin, czy 15 dziennie. Jeśli pionek stanie w nieodpowiednim polu, zostaje
zbity przez króla lub królową, przez tych
po-trupach-się-wspinających-super-liderów. Współczuję.
O drugich może jutro. Teraz
pora spać.