poniedziałek, 22 października 2012

Tupot małych nóżek

Już mi trochę przeszło. 

Zawsze mi przechodzi, kiedy na nich patrzę: dwa słodkie Aniołki z chochlikami w oczach. Babcia się kiedyś śmiała, że starszy jest taki śliczny.. jak młody Delon... że to 'cudo prirody' - jak zwykła mówić do swoich 'podróżok'. A młodszy jest ładniutki jak dziewczynka. Zresztą, jeśli by obu ubrać w sukienki, mogliby udawać Królewnę Śnieżkę i Złotowłosą. Kiedy tak patrzę, jak jeden gra w te wściekłe ptaki na mojej komórce, a drugi wcina "suchą bułę", to już nic się nie liczy, wszystko jest jakby.. ułożone tak, jak ma być. Jak byśmy byli w szklanej kuli pancernej, gdzie nikt nie jest w stanie zaburzyć idealnego społecznego ładu. Czasem sobie myślę: przecież jestem dla nich całym światem; "mama jest fajna" - powtarzają - "mamo, usypnij mnie", "mamusiu, chciałbym się przytulić", "przepraszam, mamo, kocham Cię" - i wtedy zapominam o największych grzeszkach, jakie zdarzyło im się popełnić. I tak sobie dalej myślę: dlaczego ja właściwie się złoszczę? skąd ten brak cierpliwości? Tłumaczę sobie: przecież jestem tylko człowiekiem, każdemu zdarza się wybuchnąć, nawet bohater czasem upada....

Ale to nie tak. Zupełnie nie tak. Mnie od wewnątrz zżera taki wielki pasożyt. Nauka nazywa go Stresem, dla mnie to robal żywiący się moją psychiką, pożerający kawałek po kawałeczku moją osobowość. Pasożyt ten jest śmiertelnie zaraźliwy. Na świecie wybuchła epidemia Stresu, który opanowuje coraz to większe obszary kuli ziemskiej. Stres przenosi się drogą kropelkowo-nerwową, nieleczony prowadzić może do nieodwracalnych skutków fizyczno-mentalnych.

I tak sobie ten Stres rośnie we mnie, i w końcu zaczynamy żyć w symbiozie. Ja i On. Siedzi w moim brzuchu, bawi się jelitami jak skakanką. Trzęsie moimi rękami i strunami głosowymi. Czasem szpera w mózgu i mowę odbiera. Już nawet nie czuję, jak przez Niego chronicznie zaciskam szczęki. O, nawet teraz! Kiedy oddaję się kolejnej pranajamie próbując osiągnąć stan całkowitego relaksu, to On staje jakby z boku i patrzy na mnie, obraża się, że próbuję zaburzyć Naszą symbiozę. Strzela focha, bo próbuję się Go pozbyć. Bo przecież jest nam tak dobrze! Tak już się do siebie przyzwyczailiśmy, że świata poza mną nie widzi!

Pranajama nie pomaga. Kiedy już złożę matę, czuję, jak symbioza się odradza i znów stanowimy Jedno. Ja i On.

Wracam więc do Mojej kuli, do której On nawet wstępu nie ma. Gdzie taka symbioza nie ma racji bytu.

Wystarczy tupot małych nóżek w sobotni poranek, ponad którymi rozbrzmiewa głos herubinka: "Mama, wstawaj, jesteśmy głodni!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz