Podkategorii tumiwisistów jest wiele. Jedni, typowi, najczęściej spotykani, charakteryzują się tym, że mimo totalnego już zblazowania wykonywaną pracą i w kółko powtarzającymi się zadaniami, które nic nie wnoszą do rozwoju zawodowego czy osobistego (który im systematycznie obiecywano), służalczo i sumiennie robią to, co do nich należy. Tacy w korporacji są najlepsi, bo są bezproblemowo użyteczni: niczego nie oczekują, akceptują rzeczywistość taką, jaka jest, nie domagają się zmian na lepsze, spełniając przy tym wszelkie zachcianki pracodawcy oraz każdego dnia wnosząc swą wartość dodaną żadnego "dodania" nie chcąc w zamian. Wisi im wszystko i wszyscy, dopóki kasa wpływa na konto, a nikt nie trąbi o kolejnej restrukturyzacji.
O ile ta podkategoria nawet nie myśli o sprzeciwie wobec tej okrutnej zawodowej rzeczywistości - no, może teraz to przesadziłam: myśli ale bez rozwijania koncepcji wprowadzenia zmian w życie - są też tacy wyznawcy tumiwisizmu, którzy knując nieustannie plany zawładnięcia światem i ogłoszenia strajku generalnego- nie mają odwagi podnieść buntu, zobojętniając się na wszystko, co ich otacza. Unikają pracy, bliższych kontaktów ze współofiarami tego okrutnego losu, jakim jest Praca, odliczają sekundy do kolejnej kawy czy papierosa. Takich mi najbardziej żal: nie mają odwagi stać się kowalami własnego losu, mimo, że najchętniej stanęliby na piedestale głosząc mądre ideologie o tym, jak to w życiu można robić wszystko, wystarczy chcieć!
No właśnie, wystarczy chcieć, stać się kowalem własnego losu, od nas zależy, w jaki sposób przeżyjemy swoje życie! To wydaje się takie banalne, ale ilu z nas ma odwagę faktycznie stanąć na wysokości zadania? Pamiętam, jak mama mi mówiła - może trochę mało przekonująco, ale jednak mówiła - nie ucz się wszystkiego na raz, nie musisz wiedzieć wszystkiego skup się na tym, co Cię interesuje. Ja się jednak tego wszystkiego uczyłam, taka właśnie byłam głupia! Po co? dla czerwonego paska? dla podniesienia samooceny? a może, żeby kiedyś błysnąć na spotkaniu z CFO w największej korporacji na świecie?
Myślę, że największym problemem takich smutoludzi - do których ja nota bene jeszcze niedawno też należałam - jest to, że nie mają jasno określonego celu. W naszym świecie są pewne schematy, wzorce postępowań, stereotypy, wpajane nam od dzieciństwa: siedź prosto, nie gadaj przy jedzeniu, ucz się pilnie, odrabiaj systematycznie lekcje, miej piękne oceny, idź na dobre studia, zdobądź świetną pracę, miej dostanie życie. Taki cel nam wpajali rodzice, taki cel wpajamy i swoim dzieciom. Tylko czy to dostatnie życie musi być celem? Ostatnio przeczytałam artykuł, w którym słusznie było napisane: po trzydziestce większość z nas żyje dla innych, niewielu ma odwagę, żeby żyć też dla siebie...
Ja trochę takiej odwagi zdobyłam. Dzięki Tobie, i Tobie, i jeszcze Tobie. Jednego smutoludzia mniej na świecie :) Pomyślałam: Ty, i Ty, i jeszcze Ty - wy wszyscy macie rację! JA mogę robić w życiu to, co mi przyniesie satysfakcję, że robię to, do czego zostałam "powołana". Mam teraz jakiś cel, swój własny cel, tylko dla siebie. Dla innych też jestem - pół mnie powinno im wystarczyć. Ustawiam kolejny kurs do portu zwanego Spełnieniem. Mój statek już odpływa, a Twój?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz