Kiedy mija kolejny rok Twojego życia, jedyne, czego możesz być pewien to to, że jesteś o rok starszy.
Starsze o rok jest też wszystko, co Cię otacza.... Jedynie po ubraniach zauważasz, jak Twoje dzieciaki już urosły i zastanawiasz się, czy te spodnie skurczyły się w praniu. Już kolejny rok mieszkasz w tym mieszkaniu, kolejny rok zamiatasz liście w tym ogródku. Nawet kurz pod szafą doczekał się kolejnej rocznej warstwy szarego puchu. Nawet drzewo za oknem jest o rok starsze, i urosło, choć tego nie zauważyłeś. Dostrzegasz pierwszą zmarszczkę, pierwszy siwy włos. Z czasem przestajesz poznawać człowieka, który czai się po drugiej stronie lustra i ściągasz je ze ściany w łazience sądząc, że stoi tam zupełnie obca osoba trzymając ramkę przed nosem.
Jeśli to Cię pocieszy, to nie Twoja wina. Jest ktoś inny odpowiedzialny za te kurze łapki i przykrótkie ubrania. No i ten kurz pod szafą. Winowajca nazywa się Upływ. Na drugie ma Czasu. A najlepszy epitet, który go określa to "Nieubłagany". Nieubłagany Upływ Czasu. Pocieszając dalej dodam, że każdego on spotyka, albo każdy spotyka jego. Wszystko jedno. Niezależnie od wieku, płci, wyznania itd. Przynajmniej tu jest brak dyskryminacji.
Zastanawiasz się, co takiego zdarzyło się w ostatnim roku: co osiągnąłeś? a czy to, co osiągnąłeś, było tym, co pragnąłeś osiągnąć? czy było warto poświęcać temu kolejny rok? czy poświęciłeś temu całe serce, czy tylko przedsionek, a może rozum? poszedłeś za tłumem, bo nie chciałeś być gorszy? bo tak Ci nakazywał rozsądek? ale czy pójście inną drogą oznaczałoby, że jesteś gorszy? Wręcz przeciwnie! świadczyłoby o odwadze, determinacji, wierze w siebie oraz przekonaniu, że wiesz, czego chcesz. Jeśli żyjesz bez celu, i nawet bez złudzenia, że masz jakiś cel i się do niego zbliżasz, w minimalnym nawet stopniu, to każdy kolejny rok będzie rokiem nudnym, bezsensownym, straconym. Za każdym razem będziesz sobie stawiał wszystkie te ważne życiowe pytania, szukając odpowiedzi i przekonując siebie samego: 'tym razem będzie inaczej!' A nie jest. 'To był kolejny rok, w którym poszedłem kilka razy do kina, dwa, czy trzy razy do teatru, zmieniłem pracę z deszczu na rynnę, pojechałem na dwutygodniowy urlop (a nie wszystkim takie szczęście jest dane!), przeczytałem bestseller w autobusie, popierdziałem w stołek i podłubałem w nosie drapiąc się po pośladku. Były kolejne święta Bożego Narodzenia, witałem Kolejny Lepszy Rok, była wiosna, lato, znowu zrobiło się zimno, szaroburo i ponuro, i zaraz znowu będę witać Kolejny Jeszczelepszy Rok. Tym razem będzie inaczej'. A będzie?
Ile możesz się tak zastanawiać? Ani się obejrzysz, a dzieciaki - tak, jak Ty niedawno - skończą studia i wyruszą na podbój świata, a Ty wciąż będziesz w punkcie wyjścia, zastanawiając się. Mogę się założyć, że marzysz o tym, żeby coś z tym zrobić. Brak Ci jedynie odwagi i/lub wiary w siebie. Brak bodźca, kick-offu. Wiary w cel, który jest w zasięgu ręki. Skoro paraolimpijczycy zdobywają złote medale, dlaczego Ty masz nie zdobyć marzeń? Włącz GPSa, wgraj aktualną mapę, a bez problemu Cię do nich doprowadzi.
środa, 21 listopada 2012
sobota, 10 listopada 2012
My, nie-my
Dlaczego faceci udają twardzieli?
Grają, żeby się podobać, zaimponować. No ok, nie wszyscy. Niektórzy tak się po prostu zachowują, taki mają styl bycia, nie wiedząc nawet, że dla postronnych twardzielami są! A jak ich poznajesz, to albo boją się widoku krwi, albo lubią pogadać o swoich sprawach sercowych, albo marudzą gorzej niż baby. A bab nie lubimy: baba obgaduje pokątnie, namawia do złego, to hipokrytka pięknym śmiechem udająca aniołka będąc jednocześnie diabłem wcielonym, plotkara, wredna zazdrosnica wzrokiem zdejmująca z Ciebie (nawet przy ludziach!) nową bluzkę. A poza tym okropny kierowca! który nigdy innej kobiety nie wpuści przed siebie (baby w ogóle nie powinny jeździć!).
Nie lubimy! udających twardzieli gogusiów i potajemnie inne kobiety obgadujacych bab!
Dlaczego ludzie udają? Są hipokrytami z wyboru i na zawołanie? Zmieniają się w zależności od otoczenia? To sposób na życie czy taki kaprys? Dlaczego przy różnych ludziach zachowujemy się inaczej i tak naprawdę nigdy nie jesteśmy do końca sobą? Boimy się, że nasze "ja" nie zostanie polubione? Śmiejemy się z nieśmiesznych kawałów, pijemy niedobre wino do towarzystwa, jemy sushi, bo jest modne,
pijemy modną kawę i kupujemy modne ciuchy. Czy nie potrafimy już po prostu być sobą?
Grają, żeby się podobać, zaimponować. No ok, nie wszyscy. Niektórzy tak się po prostu zachowują, taki mają styl bycia, nie wiedząc nawet, że dla postronnych twardzielami są! A jak ich poznajesz, to albo boją się widoku krwi, albo lubią pogadać o swoich sprawach sercowych, albo marudzą gorzej niż baby. A bab nie lubimy: baba obgaduje pokątnie, namawia do złego, to hipokrytka pięknym śmiechem udająca aniołka będąc jednocześnie diabłem wcielonym, plotkara, wredna zazdrosnica wzrokiem zdejmująca z Ciebie (nawet przy ludziach!) nową bluzkę. A poza tym okropny kierowca! który nigdy innej kobiety nie wpuści przed siebie (baby w ogóle nie powinny jeździć!).
Nie lubimy! udających twardzieli gogusiów i potajemnie inne kobiety obgadujacych bab!
Dlaczego ludzie udają? Są hipokrytami z wyboru i na zawołanie? Zmieniają się w zależności od otoczenia? To sposób na życie czy taki kaprys? Dlaczego przy różnych ludziach zachowujemy się inaczej i tak naprawdę nigdy nie jesteśmy do końca sobą? Boimy się, że nasze "ja" nie zostanie polubione? Śmiejemy się z nieśmiesznych kawałów, pijemy niedobre wino do towarzystwa, jemy sushi, bo jest modne,
pijemy modną kawę i kupujemy modne ciuchy. Czy nie potrafimy już po prostu być sobą?
środa, 7 listopada 2012
Koniunktura emocjonalna
Podobno jestem skuteczna. Tak moją asertywność i perfidnie cierpki charakter określił kolega z pracy.
W pracy muszę być oschła i konkretna, nie mogę okazać słabości, nie na moim stanowisku. Podobno boją się moich maili i pretensjonalnego tonu. Sąsiadka z naprzeciwka mówi: "- Znów to robisz!" "- Ale co?"
Mój dobry kolega, nazwijmy go Karol, usilnie twierdzi, że jestem nieugięta, konsekwentna, mam twardy charakter, nic nie jest w stanie mnie złamać i zawsze dopnę swego. Moze jednak jestem dobrą aktorką? Bo to, w jaki sposób postrzegają mnie inni, m.in. Karol, a jak w istocie wątłą i słabą psychicznie osóbką jestem rozjeżdża się o 180 stopni.
Piszę sobie tu o zmianach, wyborach, pozytywnym nastawieniu, celach i Wszystkim Możliwym. Przekonując, że to najwłaściwszy kierunek. Tymczasem Pani Wątpliwość i Pan Dołek Emocjonalny wpadli z wizytą. Pogadać, czy co? Dawno ich nie było... Moze przynajmniej fizyczny biorytm pracuje na najwyższych obrotach... Jakoś przestało mi się chcieć wierzyć, że coś mogę zmienić w tym moim małym wszechświecie. Jakoś brak mi nagle motywacji, wsparcia, otuchy. Brak pokoju relaksu, w którym ktoś by pomasowal mi stopy i zapewnił, że jestem silna i uparta i dam radę. Wiem, że jak się teraz poddam, to będę tak już robić do końca życia. Będę pluć w klawiaturę twierdząc, że tak już musi być, a w przypływie emocji próbować coś zmienić, żeby potem znowu dojść do punktu wyjścia, marazmu i bezradności. Muszę poszukać Pana Entuzjazmu i Pani Motywacji, na pewno schowali się gdzieś pod łóżkiem. Albo wyszli na spacer natchnąć innego desperata.
W pracy muszę być oschła i konkretna, nie mogę okazać słabości, nie na moim stanowisku. Podobno boją się moich maili i pretensjonalnego tonu. Sąsiadka z naprzeciwka mówi: "- Znów to robisz!" "- Ale co?"
Mój dobry kolega, nazwijmy go Karol, usilnie twierdzi, że jestem nieugięta, konsekwentna, mam twardy charakter, nic nie jest w stanie mnie złamać i zawsze dopnę swego. Moze jednak jestem dobrą aktorką? Bo to, w jaki sposób postrzegają mnie inni, m.in. Karol, a jak w istocie wątłą i słabą psychicznie osóbką jestem rozjeżdża się o 180 stopni.
Piszę sobie tu o zmianach, wyborach, pozytywnym nastawieniu, celach i Wszystkim Możliwym. Przekonując, że to najwłaściwszy kierunek. Tymczasem Pani Wątpliwość i Pan Dołek Emocjonalny wpadli z wizytą. Pogadać, czy co? Dawno ich nie było... Moze przynajmniej fizyczny biorytm pracuje na najwyższych obrotach... Jakoś przestało mi się chcieć wierzyć, że coś mogę zmienić w tym moim małym wszechświecie. Jakoś brak mi nagle motywacji, wsparcia, otuchy. Brak pokoju relaksu, w którym ktoś by pomasowal mi stopy i zapewnił, że jestem silna i uparta i dam radę. Wiem, że jak się teraz poddam, to będę tak już robić do końca życia. Będę pluć w klawiaturę twierdząc, że tak już musi być, a w przypływie emocji próbować coś zmienić, żeby potem znowu dojść do punktu wyjścia, marazmu i bezradności. Muszę poszukać Pana Entuzjazmu i Pani Motywacji, na pewno schowali się gdzieś pod łóżkiem. Albo wyszli na spacer natchnąć innego desperata.
niedziela, 4 listopada 2012
Pozostawiam ślad
Chciałabym w życiu robić coś ważnego. Coś przesiakniętego ważnością i przyprawionego sensem. Coś, co by inspirowało innych i jednocześnie mi samej dawało satysfakcję. Coś twórczego, niebanalnego. Zauważalnego.
Może fajnie by było być kim sławnym, gwiazdą z czerwonego dywanu, której sypią róże pod stopy? Na aktorkę się nie nadaję, nie umiem "udawać" w tak profesjonalny sposób. Śpiewam też średnio, iksfaktora bym nie wygrała. Ale nie o dywan tu chodzi. Chciałabym, żeby to moje Ważne Zajęcie, którego już sie podejmę, miało jakąś wartość, i żeby wnosiło choć najmniejszą wartość dodaną do życia nawet małej grupki ludzi, wybrańców, którym by się podobało to, co robię. Którzy czerpaliby z tego Co robię, mówię, piszę. Whatever. Chciałabym mówić o możliwościach, które w nich drzemią, sile, dzięki której mogliby być w życiu kimś ważnym. Ważnym ze swojego punktu widzenia. Bo dla każdego ważność znaczy co innego. Dla jednych to bycie rodzicem, dla innych menedżerem w poważanej firmie, dla innych tworzenie, itepe. Chciałabym tworzyć. Budować coś, co jest, powiedzmy, namacalne. Coś, co by kogoś obchodziło, miało jakieś znaczenie. Coś, co by tu zostało, jak mnie już nie będzie. Chciałabym się do czegoś przydać na tym świecie. Komuś. Może jednej osobie, a może nawet dwóm.
Na rozmowach kwalifikacyjnych zawsze mnie pytają: 'jak pani sobie wyobraża siebie za 10 lat? jak widzi pani swój rozwój w tej firmie?' No i mówię to, co chcą usłyszeć: że chcę się zajmować tym i tym (tu cytat z ogłoszenia), oraz że chcę się stale rozwijać w tym i tym kierunku (tu cytaty z listu motywacyjnego). W głębi duszy wiedząc, że wcale tego nie chcę. Kupują to.
Czytam kolejne artykuły i reportaże o fajnych życiach, ważnych z mojego punktu widzenia, wywiady z fajnymi ludźmi, którzy mówią o tym, czego to nie widzieli i czego to nie robili. A czy ja mam o czym opowiedzieć? czym mogę się pochwalić? czy mam fajne życie? Moje cv jest takie nudne i bezwartościowe. Mało gdzie byłam, mało co widziałam. "- Wiesz, czego kobiety chcą w życiu?" (usłyszałam niedawno od znajomego) "- ???" "- Kobiety chcą mieć ciekawe życie: jeździć wieczorami na rowerze, spotykać fajnych ludzi, podróżować. Potrzebują tylko jakiegoś bodźca."
Ja jestem jedną z tych, co chcieliby żyć z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę. Totalny spontan. Każda chwila, która w moim życiu była efektem spontanu, trafiła do podzbioru otwartego złożonego z najlepszych chwil w moim życiu. Mogłabym w piątek wieczorem wsiąść w samochód i skierować się w stronę Trójmiasta, stamtąd prosto na prom, kierunek: Karlskrona. Mogłabym nawet teraz kupić bilety na Filipiny z terminem "wszystko jedno" nie wiedząc, czy urlop będzie, czy go nie będzie. Będzie. Zrobię tak, że będzie. Mogłabym... pomysłów jest wiele. Umysł wciąż jeszcze szalonej nastolatki. Status Ważnej Mamy jednak zobowiązuje. Wracam więc póki co z kosmosu na Ziemię i odrabiam lekcje - dozuję przyjemności.
Moja głowa to jeden wielki bałagan, gdzie jedna szara komórka goni drugą. Silniejsze wygrywają. Niektóre pomysły są poupychane po kątach. Na później. Walka o Ważność trwa już lat prawie trzydzieści. Muszę się skupić, jeżeli w tak krótkim czasie, jakim jest życie, chcę zrobić coś ważnego, niebanalnego, dla mnie znaczącego. Nie uważam, że moje ambicje są chore, czy nierealne. Są naturalne, tylko nie każdy ma odwagę się do nich przyznać. Niektóre z tych pomysłów mogę wykorzystać. Już teraz. Bo są takie, których dozować nie trzeba. Chyba zacznę od Listy Pięciu, jak radzi Marcella. Zobaczę, jak to się sprawdzi w moim przypadku. Jeżeli nie, będę szukać kolejnych inspiracji, ale dojdę do mojej Ważności, która nada sens mojemu życiu. Poszukam i znajdę. Tak radził sam Najwyższy.
Kim będę za 10 lat? Na pewno Ważną Mamą prawie pełnoletnich urwisów. Na pewno do tego czasu zrobię jeszcze coś Ważnego, co was zainspiruje. Pozostawi po mnie ślad.
Może fajnie by było być kim sławnym, gwiazdą z czerwonego dywanu, której sypią róże pod stopy? Na aktorkę się nie nadaję, nie umiem "udawać" w tak profesjonalny sposób. Śpiewam też średnio, iksfaktora bym nie wygrała. Ale nie o dywan tu chodzi. Chciałabym, żeby to moje Ważne Zajęcie, którego już sie podejmę, miało jakąś wartość, i żeby wnosiło choć najmniejszą wartość dodaną do życia nawet małej grupki ludzi, wybrańców, którym by się podobało to, co robię. Którzy czerpaliby z tego Co robię, mówię, piszę. Whatever. Chciałabym mówić o możliwościach, które w nich drzemią, sile, dzięki której mogliby być w życiu kimś ważnym. Ważnym ze swojego punktu widzenia. Bo dla każdego ważność znaczy co innego. Dla jednych to bycie rodzicem, dla innych menedżerem w poważanej firmie, dla innych tworzenie, itepe. Chciałabym tworzyć. Budować coś, co jest, powiedzmy, namacalne. Coś, co by kogoś obchodziło, miało jakieś znaczenie. Coś, co by tu zostało, jak mnie już nie będzie. Chciałabym się do czegoś przydać na tym świecie. Komuś. Może jednej osobie, a może nawet dwóm.
Na rozmowach kwalifikacyjnych zawsze mnie pytają: 'jak pani sobie wyobraża siebie za 10 lat? jak widzi pani swój rozwój w tej firmie?' No i mówię to, co chcą usłyszeć: że chcę się zajmować tym i tym (tu cytat z ogłoszenia), oraz że chcę się stale rozwijać w tym i tym kierunku (tu cytaty z listu motywacyjnego). W głębi duszy wiedząc, że wcale tego nie chcę. Kupują to.
Czytam kolejne artykuły i reportaże o fajnych życiach, ważnych z mojego punktu widzenia, wywiady z fajnymi ludźmi, którzy mówią o tym, czego to nie widzieli i czego to nie robili. A czy ja mam o czym opowiedzieć? czym mogę się pochwalić? czy mam fajne życie? Moje cv jest takie nudne i bezwartościowe. Mało gdzie byłam, mało co widziałam. "- Wiesz, czego kobiety chcą w życiu?" (usłyszałam niedawno od znajomego) "- ???" "- Kobiety chcą mieć ciekawe życie: jeździć wieczorami na rowerze, spotykać fajnych ludzi, podróżować. Potrzebują tylko jakiegoś bodźca."
"I have a limited time in this life. If I want to spend it wisely, I need to focus.There’s no changing or questioning this. We all have a limited time to live a remarkable life. Some people live for seconds, days, years, decades — but nobody is here forever. All of that seems very morbid — and it is — but there is a powerful motivator behind this concept, as well." (źródło: http://www.thechangeblog.com/get-your-life-back/)
Ja jestem jedną z tych, co chcieliby żyć z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę. Totalny spontan. Każda chwila, która w moim życiu była efektem spontanu, trafiła do podzbioru otwartego złożonego z najlepszych chwil w moim życiu. Mogłabym w piątek wieczorem wsiąść w samochód i skierować się w stronę Trójmiasta, stamtąd prosto na prom, kierunek: Karlskrona. Mogłabym nawet teraz kupić bilety na Filipiny z terminem "wszystko jedno" nie wiedząc, czy urlop będzie, czy go nie będzie. Będzie. Zrobię tak, że będzie. Mogłabym... pomysłów jest wiele. Umysł wciąż jeszcze szalonej nastolatki. Status Ważnej Mamy jednak zobowiązuje. Wracam więc póki co z kosmosu na Ziemię i odrabiam lekcje - dozuję przyjemności.
Moja głowa to jeden wielki bałagan, gdzie jedna szara komórka goni drugą. Silniejsze wygrywają. Niektóre pomysły są poupychane po kątach. Na później. Walka o Ważność trwa już lat prawie trzydzieści. Muszę się skupić, jeżeli w tak krótkim czasie, jakim jest życie, chcę zrobić coś ważnego, niebanalnego, dla mnie znaczącego. Nie uważam, że moje ambicje są chore, czy nierealne. Są naturalne, tylko nie każdy ma odwagę się do nich przyznać. Niektóre z tych pomysłów mogę wykorzystać. Już teraz. Bo są takie, których dozować nie trzeba. Chyba zacznę od Listy Pięciu, jak radzi Marcella. Zobaczę, jak to się sprawdzi w moim przypadku. Jeżeli nie, będę szukać kolejnych inspiracji, ale dojdę do mojej Ważności, która nada sens mojemu życiu. Poszukam i znajdę. Tak radził sam Najwyższy.
Kim będę za 10 lat? Na pewno Ważną Mamą prawie pełnoletnich urwisów. Na pewno do tego czasu zrobię jeszcze coś Ważnego, co was zainspiruje. Pozostawi po mnie ślad.
czwartek, 1 listopada 2012
Abre los ojos
Swoją drogą to interesujące, ile ludzie są w stanie poświęcić dla pieniędzy. Nie mogę powiedzieć, że są gotowi poświęcić.
Siedzą przy uchu dwa takie małe, czerwony i biały, i krzyczą, z których ten pierwszy głośniej: "money money money!". Jak manej to manej! Najpierw idą w odstawkę marzenia o byciu wielką gwiazdą i wieczory na wkuwanie po raz piąty zlodowacenia w okresie plejstocenu. '- Trzeba się przecież uczyć, żeby do czegoś dojść!' '- Ale ja mam świetny głos, nie słyszysz?' '- To nieważne.'
Potem przychodzi pora na specjalizację. '- No i co wybierasz?' '- No, oczywiście to, co mi przyniesie manej! Bo przecież chcę być kimś!' To znaczy Oni chcą, a to znaczy, że ja też chcę. Oni mówią, że mam chcieć. Liczysz więc kolejne całki potrójne i czytasz o Arystotelesie. '- Bo przecież trzeba się uczyć, żeby do czegoś dojść!' '- Ale przecież ja tu się specjalizuję, po co to wszystko?' '- Nieważne.'
Potem, jak jesteś już super wyspecjalizowany po super studiach, wszystko powinno już pójść jak z płatka. Jeszcze tylko kilka wieczorów. Weekendów. Nie widujesz przyjaciół, bliskich. Nerwy. Zdrowie. Bo przecież już tyle poświęciłeś i nadal poświęcasz, że w końcu musisz do czegoś dojść! Tak przecież mówią! Poświęcasz dzieci i czas wolny. '- Ale przecież ja tu właśnie do czegoś dochodzę (bez skojarzeń ;) ), to Ci moi bliscy na pewno to rozumieją!'
'- Ale co w Twoim mniemaniu znaczy "do czegoś dojść?" Jeździć iks-piątką czy es-klasą? Mieć dwustumetrowy apartament czy hawirę w modnej dzielnicy?' '- Kwestia gustu, a o gustach się przecież nie dyskutuje.'
No więc sobie do TEGO WSZYSTKIEGO dochodzisz (cokolwiek TO jest), i latasz tą wypasioną furą slalomem w trzypasowym korku spiesząc się do świątyni spełnienia na dziewiątą ('a co, latać mi nie wolno? a co z tymi "kopertami"? jak to, ja nie jestem uprzywilejowany? przecież tyle poświęciłem dla tu-i-teraz!'). Jak te wszystkie debeściaki wracasz po 12 godzinach (jak dobrze pójdzie) i śpisz, bo rano znowu wylot na dziewiątą. Ta wspaniała willa, dla której tyle poświeciłeś i przestać nie potrafisz, jest jedną wielką spalnią, z której teleportujesz się każdego ranku do fabryki. I vice versa. Ot, cel spełniony!
Ani się obejrzysz, jak uświadomisz sobie, że Twoje dzieci są już w trakcie poświęcania wszystkiego, żeby do CZEGOŚ dojsć. Nie wiedząc właściwie do czego i dla-czego. '- Bo Oni tak chcą?' '- Nieważne.'
Siedzą przy uchu dwa takie małe, czerwony i biały, i krzyczą, z których ten pierwszy głośniej: "money money money!". Jak manej to manej! Najpierw idą w odstawkę marzenia o byciu wielką gwiazdą i wieczory na wkuwanie po raz piąty zlodowacenia w okresie plejstocenu. '- Trzeba się przecież uczyć, żeby do czegoś dojść!' '- Ale ja mam świetny głos, nie słyszysz?' '- To nieważne.'
Potem przychodzi pora na specjalizację. '- No i co wybierasz?' '- No, oczywiście to, co mi przyniesie manej! Bo przecież chcę być kimś!' To znaczy Oni chcą, a to znaczy, że ja też chcę. Oni mówią, że mam chcieć. Liczysz więc kolejne całki potrójne i czytasz o Arystotelesie. '- Bo przecież trzeba się uczyć, żeby do czegoś dojść!' '- Ale przecież ja tu się specjalizuję, po co to wszystko?' '- Nieważne.'
Potem, jak jesteś już super wyspecjalizowany po super studiach, wszystko powinno już pójść jak z płatka. Jeszcze tylko kilka wieczorów. Weekendów. Nie widujesz przyjaciół, bliskich. Nerwy. Zdrowie. Bo przecież już tyle poświęciłeś i nadal poświęcasz, że w końcu musisz do czegoś dojść! Tak przecież mówią! Poświęcasz dzieci i czas wolny. '- Ale przecież ja tu właśnie do czegoś dochodzę (bez skojarzeń ;) ), to Ci moi bliscy na pewno to rozumieją!'
'- Ale co w Twoim mniemaniu znaczy "do czegoś dojść?" Jeździć iks-piątką czy es-klasą? Mieć dwustumetrowy apartament czy hawirę w modnej dzielnicy?' '- Kwestia gustu, a o gustach się przecież nie dyskutuje.'
No więc sobie do TEGO WSZYSTKIEGO dochodzisz (cokolwiek TO jest), i latasz tą wypasioną furą slalomem w trzypasowym korku spiesząc się do świątyni spełnienia na dziewiątą ('a co, latać mi nie wolno? a co z tymi "kopertami"? jak to, ja nie jestem uprzywilejowany? przecież tyle poświęciłem dla tu-i-teraz!'). Jak te wszystkie debeściaki wracasz po 12 godzinach (jak dobrze pójdzie) i śpisz, bo rano znowu wylot na dziewiątą. Ta wspaniała willa, dla której tyle poświeciłeś i przestać nie potrafisz, jest jedną wielką spalnią, z której teleportujesz się każdego ranku do fabryki. I vice versa. Ot, cel spełniony!
Ani się obejrzysz, jak uświadomisz sobie, że Twoje dzieci są już w trakcie poświęcania wszystkiego, żeby do CZEGOŚ dojsć. Nie wiedząc właściwie do czego i dla-czego. '- Bo Oni tak chcą?' '- Nieważne.'
Subskrybuj:
Posty (Atom)